Fałszywe zarzuty przeciwko dowódcy Ślązaka
W oficjalnej wojennej biografii kmdr. Romualda Nałęcza-Tymińskiego, jednego z najdzielniejszych dowódców PMW podczas II wojny światowej, nie znajdziemy żadnej wzmianki o postępowaniu karnym, które prowadził przeciwko niemu Morski Sąd Wojenny na wniosek wiceadm. Świrskiego, szefa KMW w Londynie. Zarzucał on 37-letniemu oficerowi: „zaniedbanie dozoru nad podwładnymi, nie kontrolując należycie działu maszynowego i nie interesując się organizacją i tokiem służby w tym dziale i powodując w ten sposób, że służba pełniona [na niszczycielu eskortowym] ORP Ślązak w trzecim tygodniu września 1942 r. – M.B.] była w sposób niezgodny z przepisami” – tyle mówi oficjalny dokument, którego oryginał znajduje się w Instytucie Polskim i Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie. Zarządzeniem Świrskiego z 18 stycznia 1943 r., podpisanym przed płk. audytora Tadeusza Jaskólskiego, szefa Morskiego Sądu Wojennego, dowódca Ślązaka – którego jak widzieliśmy, odznaczono Distinguished Service Cross za udział w osłonie desantu pod Dieppe – został ukarany pisemną naganą. Ten incydent, który śmiało można potraktować jako wielką głupotę, ujawnia złą wolę adm. Jerzego Świrskiego i części oficerów z KMW w Londynie. Nie po raz pierwszy w polskiej flocie wojennej tendencyjne decyzje okazały się przejawem antagonizmów panujących w środowisku marynarskim. Tym razem niesprawiedliwość dosięgła Tymińskiego.
Po walkach w lądowo-morskiej operacji pod Dieppe w sierpniu 1942 r. ORP Ślązak został wysłany do stoczni w Devonport. Prace stoczniowe trwały do pierwszych dni września. Wiadomością, która zbulwersowała Nałęcza-Tymińskiego, była sprawa awansów podoficerskich w Marynarce Wojennej. Mimo że zostały one ogłoszone jeszcze w połowie 1942 r., kmdr Tymiński dopiero teraz miał możliwość ustosunkowania się do nich. Okazało się, że wśród pominiętych osób, które zdaniem komandora zasługiwały na awans, znalazło się dwóch jego podkomendnych. Komandor tak wspominał po latach:
Pominięto w nich kilku doskonałych podoficerów przedstawianych przez ORP „Ślązak”. Najbardziej jaskrawe pominięcia spotkały dwóch podoficerów uważanych przeze mnie oraz poszczególnych oficerów specjalistów za wybitnych kandydatów do awansu, zarówno ze względu na starszeństwo, walory wykazywane w służbie, jak i obowiązkowość patriotyczno-obywatelską. Obaj, mający poważne dolegliwości zdrowotne, uprosili dowódców o pozostawienie na okręcie „na własną odpowiedzialność”. Byli to: starszy bosman maszynista Szczepan Przybylak, który po trepanacji czaszki, będąc uznanym przez szpital za niezdolnego do zaokrętowania, oświadczył dowódcy ORP „Burza” (na którym był zaokrętowany przed ORP „Ślązak”), że: „[…] poczuwa się do obowiązku pływania, póki mu sił starczy” oraz – bosmanmat puszkarz Adolf Kowalski, mający dolegliwości dróg trawiennych (podejrzenie owrzodzenia dwunastnicy).
Tymiński wyrobił sobie w środowisku marynarskim opinię oficera surowego i wymagającego, lecz sprawiedliwego, wrażliwego na krzywdę innych. Był przykładem prawdziwego sportowca – znakomity pięściarz, szermierz i żeglarz. Nienaganną postawą zjednywał sobie ludzi. Był także człowiekiem, który dbał o swoich marynarzy. W biografii tego oficera można wskazać przynajmniej kilka wydarzeń, które potwierdzają jego wysokie morale.

Najbardziej znane i najszerzej opisane w literaturze pochodzi z okresu rajdu na Dieppe. Gdy okazało się, że na wniosek szefa KMW członkom załogi Ślązaka przyznano tylko jedno odznaczenie Virtuti Militari, które miał otrzymać Tymiński, komandor odmówił jego przyjęcia, uważając, że wyróżnienie należy się jeszcze kilku oficerom, podoficerom i marynarzom. Kulisy tego protestu najlepiej wyjaśniają słowa dowódcy Ślązaka:
Przedstawiłem to Szefowi Sztabu [kmdr. por. Włodzimierzowi Poraj-Kodrębskiemu – M.B.], który od razu zareplikował, że za tę operację, będzie tylko jeden V.M. Poprosiłem go, abym mógł zobaczyć się z szefem Kierownictwa MW. Otrzymałem odpowiedź, że nie będzie to możliwe ze względu na zaangażowanie admirała w pilnych sprawach. Po dalszej dyskusji oświadczyłem wreszcie kmdr. Kodrębskiemu, że w takim stanie rzeczy co najmniej dwa ordery V.M. winny być przyznane, gdyż spośród podoficerów przedstawionych przeze mnie do tego odznaczenia najbardziej na nie zasługuje działonowy działa nr 3 – mat Witold Stankiewicz, który straciwszy z obsady swego działa, liczącej szesnastu ludzi, zabitych dwóch i rannych czterech nad wyraz sprawnie i opanowanie usunął ich od działa, zastąpił przez marynarzy z ekipy amunicyjnej i kiedy nowe skrzydło samolotów Luftwaffe nadlatywało na okręt, nie otrzymawszy rozkazu z dalocelownika (gdyż łączność była przerwana), otworzył samodzielny ogień, zdeprymował nieprzyjaciela i walnie przyczynił się do uratowania „Ślązaka” od zatopienia.
Nastąpiła gorąca dyskusja, pod koniec której kmdr Kodrębski zakonkludował: „To Pan chce dać Stankiewiczowi Virtuti Militari za to, że nie uciekł od działa?”. Byłem już zezłoszczony tą rozmową, więc odparłem: „Tak, Panie Komandorze. Za to, że nie tylko nie uciekł od działa w tak groźnej sytuacji, ale nie straciwszy głowy zreorganizował obsadę działa, z braku rozkazu otworzył samodzielny ogień i uratował okręt, nie dopuściwszy nieprzyjaciela do wykonania celnego ataku”.
Zakończyłem moją wizytę oświadczeniem, że jeżeli szef Kierownictwa Marynarki Wojennej nie zgodzi się na przyznanie dwóch Virtuti Militari za Dieppe, to odznaczonym musi być mat Witold Stankiewicz. Jeżeli szef Kierownictwa MW przyzna to odznaczenie tylko mnie, to ja go nie przyjmę. Od dowódcy bowiem oczekuje się w najgorętszej akcji opanowania, trafnych decyzji itp., ale kiedy młody podoficer wykaże podobne walory, winien być za to nagrodzony. Wychodząc z biura Szefa Sztabu, czułem, że kmdr Kodrębski był zdenerwowany tą dyskusją może bardziej ode mnie.

W sprawie nieprzyznanych awansów byłym podoficerom ze Ślązaka Tymiński zdecydował się wystosować pismo do kmdr. por. Konrada Namieśniowskiego, komendanta Komendy Morskiej „Południe” w Plymouth. 7 września 1942 r. Namieśniowski wysłał do Świrskiego meldunek, w którym przytoczył argumenty komandora, dołączając prośbę Tymińskiego o dokonanie rewizji listy awansów. Jaka była decyzja szefa KMW? Admirał w odpowiedzi na prośbę dowódcy niszczyciela przygotował pisemną reprymendę z ostrzeżeniem, że w przyszłości za podobne wystąpienie zostanie ukarany.
Można polemizować, czy kmdr Tymiński miał prawo podważać wcześniejszą decyzję adm. Świrskiego. Bez wątpienia szef Kierownictwa Marynarki Wojennej nie kierował się obiektywną oceną sytuacji. Zbyt daleko posunięty dystans Świrskiego do podwładnych sprawił, że był źle postrzegany przez podoficerów i marynarzy. Awaria urządzeń technicznych na Ślązaku sprawiła, że 20 września niszczyciel zmuszony był na krótko przejść do Devonport, aby je naprawić. Postój zaplanowano na trzy dni. Po tej krótkiej przerwie Ślązak miał wrócić do służby „pasterskiej”. Tym razem Tymiński otrzymał rozkaz przejścia do Falmouth (w Kornwalii) i objęcia tam eskorty konwoju idącego do Milford Haven. Jednak w nocy z 21 na 22 września doszło do wypadku w kotłowni Ślązaka, co poważnie obniżyło wartość bojową okrętu.

Po północy obudził mnie – wspomina Romuald Tymiński – pełniący obowiązki pierwszego mechanika, chor. mar. Jan Chmara. Zmartwiony bardzo zameldował, że w kotle nr 2 zostały spalone rurki. St. marynarz [Władysław Cicio], będąc na wachcie, nie zauważył, że zasilanie wody do kotła zastopowało. O kompromitującym wypadku spalenia rurek kotłowych złożyłem meldunek do polskiego Komendanta Morskiego „Południe” i do brytyjskiego dowódcy niszczycieli w Plymouth. Chorążemu Chmarze zleciłem przygotować do wyjścia na morze kocioł nr 1.
Gdy 26 września ORP Ślązak wychodził z Milford Haven, miał za sobą dziewięć konwojów prowadzonych w obie strony. Kolejny, dziesiąty, okazał się na jakiś czas ostatni dla kmdr. Tymińskiego jako dowódcy Ślązaka. Nazajutrz około południa eskortę nad konwojem przejął ORP Krakowiak, natomiast „pasterz dinghy” miał się udać do Devonport na wymianę spalonych rurek kotła. Dodatkowo zapadła decyzja o remoncie innych ważnych elementów wyposażenia niszczyciela. W połowie października Tymiński został wezwany przez szefa KMW do Londynu. Świrski już na samym początku rozmowy bez zbędnej kurtuazji poinformował komandora, że z racji widocznego przemęczenia służbą na morzu przenosi go na ląd, na jego miejsce zaś wyznaczył kpt. mar. Bohdana Wrońskiego. Jak najenergiczniej zapewniłem admirała, że wcale nie jestem przemęczony, że czuję się doskonale, szczególnie teraz, kiedy załoga „Ślązaka” została dobrze wyszkolona, z czego zdała egzamin pod Dieppe, że zgrałem się z załogą i proszę, ażeby mnie ze „Ślązaka” nie zabierał. Wówczas admirał zmieniwszy uzasadnienie powodu swojej decyzji po prostu oświadczył: „Widzi Pan, kpt. mar. Wroński potrzebuje odbyć staż dowodzenia okrętem, a poza tym jest on przemęczony ciągłymi debatami z londyńskimi politykami”.

Na takie dictum nie miałem więcej argumentów. Zarządzeniem personalnym szefa KMW nr 26 z 9 października 1942 r. dowództwo ORP Ślązak przejął z dniem 27 października kpt. mar. Wroński, a kmdr ppor. Tymiński został mianowany I oficerem sztabu Komendy Morskiej „Południe”. Dla Tymińskiego był to cios, a zmiana przydziału świadczyła o tym, że przełożeni nie cenili sobie jego dotychczasowej służby bojowej. Komandor nie odczuwał jeszcze wyczerpania ciężką służbą na morzu. W tym wypadku w grę wchodziły względy osobiste i personalne. Wroński po powrocie Tymińskiego na okręt w kwietniu 1943 r. ponownie podjął pracę w administracji w KMW w Londynie. Wydawać by się mogło, że po przeprowadzonym remoncie oraz zmianie na stanowisku dowódcy okrętu sprawa spalenia rurek kotłowych na Ślązaku poszła w niepamięć. Gdyby tak się istotnie stało, można by nabrać przeświadczenia, że w KMW sprawę zwyczajnie zbagatelizowano. Niewątpliwie obniżenie sprawności bojowej niszczyciela, w momencie gdy przygotowywał się do kolejnej akcji eskortowej, było poważnym naruszeniem obowiązków służbowych. Winnych tego zaniedbania należało pociągnąć do odpowiedzialności dyscyplinarnej. W KMW ostatecznie uznano ów incydent za poważny, o czym świadczyło skierowanie sprawy do Morskiego Sądu Wojennego. Winni zaniedbania: podoficer dyżurny maszyn i kierownik wachty kotłowej, zostali ukarani. Odpowiedzialność karna groziła także Janowi Chmarze, który pełniąc obowiązki I oficera mechanika, wysłał na samodzielną wachtę st. mar. Cicio, podobno zupełnie do takiej służby nieprzygotowanego. Sąd po zapoznaniu się z materiałem dowodowym odrzucił ten zarzut, uznając go za nieuzasadniony. Zdawało się, że sprawa się zakończyła. Tymiński miał podobne wrażenie: „Sądziłem, że na tym ten pożałowania godny wypadek został załatwiony”. Tak się jednak nie stało. Oddajmy raz jeszcze głos byłemu dowódcy niszczyciela Ślązak: 13 lub 14 grudnia 1942 r. przyszło z Kierownictwa Marynarki Wojennej do Komendanta Morskiego „Południe” tajne pismo, datowane na 12 grudnia i podpisane przez szefa Administracji Marynarki Wojennej kmdr. inż. Żejmę, powiadamiające, że szef Kierownictwa Marynarki Wojennej polecił pociągnąć do odpowiedzialności dyscyplinarnej byłego 30 pierwszego oficera mechanika ORP „Ślązak” por. mar. J. Pióra (przeniesionego na inny okręt kilka tygodni przed zdarzeniem), chor. mar. J. Chmarę oraz mnie. Postawiony mi zarzut brzmiał: „[…] ogólny brak nadzoru nad czynnościami por. mar. Pióra w dziedzinie organizacji służby w maszynie […] oraz wynikające z tego niedociągnięcia”. Decyzja szefa KMW, który był zwierzchnikiem sądowo-karnym w Marynarce Wojennej, została podjęta arbitralnie, bez wcześniejszego rozpatrzenia przez Morski Sąd Wojenny. Na tak postawiony zarzut Tymiński nie chciał się zgodzić: Ze względu na trzymiesięczny termin, upływający 22 grudnia, ewentualne ukarania miały nastąpić najpóźniej do 15 grudnia. W tym czasie kmdr por. K. Namieśniowski był na morzu, na ORP „Krakowiak”, a ja zastępczo pełniłem obowiązki Komendanta Morskiego „Południe” (o czym Kierownictwo Marynarki Wojennej było powiadomione). Wystosowałem więc 17 grudnia pismo do szefa Kierownictwa Marynarki Wojennej, meldując, że wobec nieobecności kmdr. Namieśniowskiego nie ma komu przyjąć mnie do raportu. Dlatego poprosiłem admirała, aby wezwał mnie do raportu do siebie lub oddał sprawę do rozpatrzenia przez Morski Sąd Wojenny. Odnośnie por. mar. Pióra i chor. mar. Chmary zameldowałem, że postawione im zarzuty nie są słuszne. Poprosiłem przez szefa Kierownictwa Marynarki Wojennej o spowodowanie, by odnośni Szefowie i Kierownicy referatów Kierownictwa Marynarki Wojennej, wysuwając pisma w sprawie ukarania oficerów starszych lub sztabowych, skierowali je do rąk własnych właściwych dowódców. Pismo bowiem w sprawie „ewentualnego ukarania” mnie było wysłane wprost jako tajne i przeszło przez ręce oficerów młodszych, mnie podległych. Jak na pismo Tymińskiego zareagował Jerzy Świrski? Nie odpowiedział osobiście. W jego imieniu wypowiedział się szef Morskiego Sądu Wojennego, którego opinia (utajniona), datowana 20 stycznia 1943 r., trafiła do komendanta Komendy Morskiej „Południe”:
Szef Kierownictwa Marynarki Wojennej, jako zwierzchnik Sądowo-Karny, zarządzeniem z dnia 18 stycznia 1943 roku ukarał w drodze dyscyplinarnej z pominięciem postępowania sądowego, na zasadzie przepisu 2 § 1 PWPK w związku z art. 32 KKW, kmdr ppor. Tymińskiego Romualda za występek z art. 88 KKW w ten sposób popełniony, że będąc dowódcą ORP „Ślązak” zaniedbał dozoru nad podwładnymi, nie kontrolując należycie działu maszynowego i nie interesuje się organizacją i tokiem służby w tym dziale i powodując w ten sposób, że służba w tym dziale pełniona była w sposób niezgodny z przepisami, karą nagany pisemnej.
Dlaczego Świrski, chociaż działał zgodnie z prawem, sam rozstrzygnął o winie Tymińskiego? Najwyraźniej wcześniejsze orzeczenie Morskiego Sądu Wojennego, przychylne komandorowi, nie satysfakcjonowało szefa KMW. Trudno dopatrzyć się w tej decyzji szczerych intencji admirała. Czy naprawdę zbyt daleko posuniętą hipotezą będzie stwierdzenie, że decyzja wiceadm. Świrskiego nie była obiektywna? Znajdą się zapewne przeciwnicy takiego rozumowania, którzy wskazując na rozkaz dzienny szefa KMW z 12 lutego 1942 r., powołają się na zawarte w tym dokumencie słowa: „jednym z powodów niedostatecznej dyscypliny jest przewlekanie się spraw dyscyplinarnych i sądowych oraz przewlekanie się wykonania kar. Sprawy sądowe przeciągają się głównie z powodu niedbałego sporządzania doniesień karnych, wywołującego konieczność długiej korespondencji. Natychmiastowe wykonywanie kar jest rzeczą daleko ważniejszą, aniżeli niewygody powstające z braku danego człowieka”. Zastanawia jednak sposób, w jaki kara została wymierzona Tymińskiemu. Nałożono ją zaocznie, w sytuacji gdy pod koniec września 1942 r. komandor był do dyspozycji szefa KMW i Morskiego Sadu Wojennego. Dotychczasowy dowódca Ślązaka był zdania, że zarzuty wobec Pióra, Chmary oraz wysunięte wobec niego w gruncie rzeczy były niesłuszne i bezpodstawne. Zastanawiając się nad przyczyną doznanego przeze mnie ciosu – wyjaśnia Tymiński – nie mogłem odsunąć myśli, że zapewne poszczególni Szefowie Wydziałów Kierownictwa Marynarki Wojennej referujący admirałowi Świrskiemu sprawę spalonych rurek kotłowych Ślązaka w swojej nadgorliwości po prostu musieli udzielić mu złej rady potępienia w czambuł wszystkich związanych z działem technicznym okrętu, od dowódcy okrętu do najmłodszego w hierarchii – kierownika wachty w kotłowni. Wyglądało też na to, że doradcy jak gdyby tendencyjnie odsunęli oficjalne stwierdzenie oficera mechanika 2. Dywizjonu Niszczycieli kmdr. por. inż. Józefa Wielogórskiego (wydane na żądanie Morskiego Sądu Wojennego), że organizacja działu technicznego ORP Ślązak była zgodna z istniejącymi przepisami i niczym nie odbiegała od organizacji na innych okrętach RP. Również kmdr inż. Wacław Żejma, mimo że Morski Sąd Wojenny zwolnił chor. Chmarę od zarzutu wyznaczenia do obsługi kotła nieprzygotowanej fachowo obsługi, „z polecenia szefa KMW” zatrzymał ten zarzut, dodając od siebie oskarżenie (z nieistniejącego przepisu), że nie był obecny przy zmianie wachty i rozpalaniu kotła – są to słowa kmdr. Tymińskiego.
Tymiński, nie mogąc pogodzić się z doznaną niesprawiedliwością, wynikającą z błędnej decyzji szefa KMW, 23 stycznia 1943 r. złożył pisemne zażalenie do gen. dyw. Mariana Kukiela, ministra obrony narodowej (do listopada 1942 r. obowiązywała nazwa minister spraw wojskowych), na wiceadm. Jerzego Świrskiego. Można sobie wyobrazić, co przeżywał kmdr Nałęcz-Tymiński, któremu przyszło skorzystać z Regulaminu Służby Wewnętrznej, by wbrew przekonaniom wystąpić na drogę prawną przeciwko swemu przełożonemu. Była to jednak ostatnia możliwość, aby oczyścić się z fałszywych zarzutów. Wiadomo, że Romuald Nałęcz-Tymiński po jakimś czasie został powiadomiony o pomyślnym załatwieniu swego zażalenia i anulowaniu kary – nagany pisemnej. Tendencyjna decyzja Świrskiego została więc uchylona.