Torpedy Dzika trafiają celnie [FRAGMENT KSIĄŻKI]

W Dundee – bazie położonej na wschodnim wybrzeżu Szkocji – utworzona została 7. Flotylla Okrętów Podwodnych, w której skład oprócz dwóch polskich okrętów podwodnych typu Uweszły jednostki francuskie, holenderskie, norweskie i brytyjskie. W odniesieniu do Dzika i Sokoła oraz dwóch innych alianckich okrętów podwodnych (brytyjski Ultor i holenderski Dolphin) zapadły w tym czasie istotne decyzje w kwestii ich dalszej służby – w Admiralicji brytyjskiej postanowiono przenieść je na Morze Śródziemne. Przeciwko skierowaniu Dzika na ciepłe morza południowe było KMW w Londynie. W końcu przedstawicielom Admiralicji udało się przekonać wiceadm. Świrskiego – na Morzu Śródziemnym w tym czasie toczyły się intensywne działania wojenne. Nie jest tajemnicą, że w rejon śródziemnomorski kategorycznie nie chcieli płynąć Holendrzy i Norwegowie, którzy bardziej przydatni byli na Morzu Północnym, natomiast francuskie okręty w ogóle nie nadawały się do działań w tamtym rejonie.

      Przez trzy tygodnie trwały prace przystosowujące Dzika do pływania w ciepłym klimacie śródziemnomorskim. Wykonano niezbędne prace remontowe mechanizmów, aby wykluczyć awaryjność (w docelowej bazie na Malcie wszelkie remonty były poważnie ograniczone), a ponadto załoga miała zapewnioną możliwość wypoczynku przed kolejną wyprawą morską.

Oprócz standardowego wyposażenia (materiały zapasowe) na tak długą kampanię załoga zaopatrzyła się w londyńskiej firmie Gives w tropikalne mundury. Na okręcie panowała ciasnota. Natomiast większą część tzw. załogi zapasowej odesłano pociągiem do Glasgow i stamtąd popłynęła na Maltę statkiem transportowym w konwoju. Jeszcze raz wspomina Gustaw Plewako:

Przed odejściem na Maltę przybył do Dundee admirał Świrski. Życzył nam pomyślnych łowów i stopy wody pod kilem. Rozkazem szefa [Kierownictwa – M.B.] Marynarki Wojennej utworzyliśmy samodzielną grupę gospodarczą. Dowódcą grupy został doświadczony podwodniak, dowódca „Sokoła”, kapitan Jerzy Koziołkowski. […] W „Mayfield” [piękny dom-hotel położony na terenie dużego parku, gdzie mieściły się pomieszczenia oficerskie z dużym salonem i jadalnią] urządzono bal pożegnalny dla odchodzących na Maltę.

4 marca 1943 r. Dzik wyszedł z Dundee do Portsmouth, a sześć dni później w towarzystwie Ultora i Dolphina (a przez jakiś czas także korwety HMS Oxlip) wyruszył stamtąd na Atlantyk – do Gibraltaru. Natomiast Sokół z powodu awarii baterii akumulatora pozostał jeszcze przez kilka dni w Dundee. Podczas trzydniowego postoju w porcie, który wykorzystano na ostatnie przygotowania, załadowano dodatkowe skrzynie z częściami zapasowymi, uzupełniono zapasy paliwa, prowiantu i wody słodkiej oraz destylowanej, a także zabrano 12 bębnów z filmami, które miały być dostarczone na Maltę.

10 marca wieczorem trzy okręty podwodne wyszły do Gibraltaru. Każdemu z okrętów, w oznaczonym punkcie, wyznaczono inną marszrutę, aby nie wchodziły sobie w drogę. Dzik po dwóch tygodniach żeglugi wszedł do Gibraltaru. Zakończył się kolejny patrol. Czas podróży kadra oficerska wykorzystała na przeprowadzenie różnych ćwiczeń na morzu, przygotowując załogę do nowych warunków służby bojowej. Do 24 marca Dzik przebył łącznie 3760 Mm (ok. 7000 km). Dokonał tego w ciągu 655 godzin, w tym 248 w zanurzeniu.

Okręt, stacjonując chwilowo w Gibraltarze, został wysłany na ćwiczenia z eskortowcami, służąc za cel. Postój początkowo był męczący, przede wszystkim ze względu na brak okrętu-bazy i z powodu konieczności nocowania na ciasnym okręcie. Romanowskiemu udało się jednak wystarać o przeniesienie marynarzy do wygodnych kajut cumującego w pobliżu statku pasażerskiego, dowódcę Dzika zakwaterowano zaś w miejscowym hotelu. W Gibraltarze był jeszcze jeden polski akcent – w porcie stał żaglowiec Iskra, który pełnił funkcję bazy dla brytyjskich ścigaczy. Z kolei na Dziku przygotowywano się do dalszej drogi, uzupełniono niezbędne zaopatrzenie w wodę pitną i żywność.

Na pierwszy samodzielny patrol śródziemnomorski Dzik wreszcie wyszedł z bazy brytyjskiej 6 kwietnia o godz. 16.30. Celem patrolu było przede wszystkim bojowe zaznajomienie się z aktualnymi warunkami służby patrolowej na Morzu Śródziemnym przy jednoczesnym udziale w blokadzie głównych portów południowej Francji – Marsylii i Tulonu, gdzie bazowały główne siły morskie okupowanej Francji. Następnie okręt otrzymał nowe współrzędne pozycji, na którą jak najszybciej powinien się udać. Podczas patrolu zauważono dwa niezidentyfikowane okręty o małym tonażu. Po dłuższej obserwacji na głębokości peryskopowej udało się ustalić, że są to włoski torpedowiec i francuska kanonierka należąca do rządu Vichy. Romanowski zrezygnował z ewentualnego ataku – istniało duże prawdopodobieństwo nietrafienia torpedą z powodu gładkiego morza i niewielkiego zanurzenia jednostek przeciwnika. Obawiano się także, że małe i szybkie jednostki nawodne na czas zauważą ślad płynących torped i unikną trafienia, a następnie przystąpią do kontruderzenia. Dodatkowym argumentem było odebranie meldunku mówiącego o tym, że przez sektor pójdzie wkrótce konwój, i błędem było zdradzanie swojej pozycji. Na decyzji Romanowskiego skorzystał brytyjski Ultor, który znalazł się na trasie konwoju i zatopił dwie jednostki nieprzyjacielskie.

Po wypełnieniu tego trwającego 12 dni zadania Romanowski otrzymał rozkaz udania się do Algieru, gdzie dotarł 21 kwietnia o godz. 1.20 i zacumował przy burcie angielskiego okrętu-bazy HMS Maidstone. Krótki odpoczynek załoga spędziła w rodzinnej atmosferze w… „Polskim Schronisku”, a dowódca w tym czasie został przyjęty przez adm. Andrew Cunninghama – naczelnego dowódcę Royal Navy i szefa Sztabu Morskiego (w latach 1939-1942 był naczelnym dowódcą Floty Śródziemnomorskiej). Po kilku dniach Dzik ponownie wyruszył w morze. Jeszcze przed wyjściem z portu załoga została zdekompletowana, gdyż Kłopotowski i kilku marynarzy z powodu choroby musieli zostać na Maidstone.

28 kwietnia w godzinach wieczornych zapadła decyzja o przebazowaniu okrętu do bazy La Valletta na Malcie. Dzik został przydzielony do 10. Flotylli Okrętów Podwodnych i podlegał pod rozkazy Captain (komandora) G.C. Phillipsa. Wyruszył w dalszą drogę i po kilku dniach wpłynął do zatoki Lazaretto Creek.

Przejście było utrudnione – zagrożenie stwarzały pola minowe i stale przelatujące nad okrętem samoloty, przed którymi Romanowski wolał się dla pewności zanurzać. Podczas tego rejsu bojowego niewiele brakowało, aby doszło do tragedii. Otóż 2 maja o godz. 22.50 na pozycji 38°14’N i 11°15’E, gdy Dzik szedł na powierzchni morza, został niespodziewanie ostrzelany trzema pociskami oświetlającymi przez brytyjski niszczyciel. Dlatego Romanowski, niepomny tragedii Jastrzębia, po zapaleniu sygnału rozpoznawczego dał rozkaz do zanurzenia, mimo że wcześniej został poinformowany o patrolowaniu przez siły sprzymierzonych przejścia Marettimo do Tunisu. Okazało się, że sprawcą pomyłkowego ostrzału był HMS Tartar. Spotkanie okrętów alianckich odbyło się bez wypadku.

Jeszcze tej samej nocy z 2 na 3 maja o godz. 2.03 Dzik, będąc przed wyspą Pantelleria, natknął się na pięć włoskich ścigaczy. Na szczęście dostrzeżono je w dość dużej odległości. Dowódca polskiego okrętuspostrzegł ogień prowadzony z broni małokalibrowej. Ponieważ ogień zaczął nieprzyjemnie zbliżać się do okrętu, Romanowski dał rozkaz do zanurzenia Dzika i nastąpiło szybkie odejście z zagrożonego rejonu. Na okręt nie spadły żadne bomby głębinowe. Przez kolejne dni patrolu nic się nie wydarzyło. 5 maja Dzik rzucił kotwicę w Lazaretto Creek.

Następny patrol Dzika, drugi od momentu przybycia na Maltę, rozpoczął się po południu 16 maja. Przed wyjściem z bazy kmdr Phillips zrobił przegląd polskiego okrętu i zapytał kpt. Romanowskiego, czy może poprosić innych dowódców z 10. Flotylli, aby zobaczyli, jak powinien być utrzymany okręt podwodny. Romanowski, dumny z przedstawionej propozycji przełożonego, zgodził się i grupa oficerów z sojuszniczych jednostek podwodnych zwiedziła Dzika, podziwiając wzorową czystość i lśniący stan mechanizmów.

ORP Dzik miał penetrować wody przylegające do brzegów południowo-wschodnich Włoch na wysokości portu Crotone, o współrzędnych 36°27’N i 39°24’E, u wybrzeży Kalabrii. Obszar ten ze względu na sąsiedztwo Cieśniny Mesyńskiej stanowił ważny szlak komunikacyjny, o czym najlepiej świadczy znaczna ilość sił włoskich. Na tym akwenie przebiegały linie komunikacyjne łączące porty sycylijskie z bazami włoskimi na wschodnich wybrzeżach Półwyspu Apenińskiego. Rozkaz był jasny: zadaniem Dzika jest niszczenie żeglugi nieprzyjaciela. Na południe od działalności jednostki pod polską banderą wzdłuż wybrzeży Włoch i wschodniej Sycylii działały brytyjskie okręty podwodne HMSS Unruly i Ultor, również wchodzące w skład 10. Flotylli.

Pierwszy dzień patrolu minął na wspólnych ćwiczeniach z bazującymi na Malcie sojuszniczymi samolotami. Zadaniem brytyjskich pilotów RAF było wykrycie podwodnego „wroga”, gdy płynąc pod wodą, zmieniał głębokość zanurzenia, kurs i prędkość. Swoje miejsce Dzik wskazywał, wystrzeliwując świece dymne.

Przez następne trzy dni patrolu okręt był w ruchu. 20 maja rano Dzik dotarł do wyznaczonego sektora naprzeciwko portu Crotone. Za dnia jednostka poruszała się od 2 do 5 Mm (3,7-9,2 km) od brzegu, natomiast w nocy, gdy udawała się na powierzchnię w celu naładowania akumulatorów, oddalała się do 15 Mm (ok. 28 km). Dzień później o godz. 15.30 spostrzeżono szkuner dwumasztowy, idący do Crotone bardzo blisko brzegu. Po 25 minutach Romanowski podszedł w zanurzeniu na odległość 2 Mm (3,7 km) od portu. Na redzie cumował jeden nieduży statek handlowy o pojemności około 2000 BRT i trałowiec. Ze względu na budowę portu nie udało się przeprowadzić ataku torpedowego, podobnie nierealna była próba ostrzału (na powierzchni) z pojedynczej armaty pokładowej kal. 76 mm, ponieważ wejścia do portu broniły baterie nadbrzeżne. Pozostając na głębokości peryskopowej, obserwowano przez godzinę wodnosamolot patrolujący okolicę. Jeszcze przed północą po odebraniu nowych rozkazów Dzik zmienił sektor operacyjny.

22 maja o godz. 3.00 spostrzeżono dwa ścigacze (prawdopodobnie włoskie) zmierzające z dużą prędkością w kierunku Dzika. Romanowski zarządził przygotowanie załogi na bombardowanie i rozpoczął manewr oderwania się od nieprzyjaciela. Po 10 minutach okrętem wstrząsnął wybuch pierwszej z bomb głębinowych. W ciągu 25 minut nieprzyjacielskie jednostki zrzuciły, zdając się „na podsłuch”, dość blisko cztery bomby. Najprawdopodobniej wcześniej wykryły Dzika – stojąc w miejscu i po namierzeniu dochodzących z głębin odgłosów silników elektrycznych. Dowódca był zaskoczony, o czym tak pisał:

W sektorze w dzień chodziłem na peryskopowej głębokości w odległości 2 do 5 mil od brzegu. W nocy, odchodząc na 15 mil od brzegu, chodziłem zmiennymi kursami w zależności od księżyca będącego w pełni. Szybkość 240 obrotów pozwalała na trzymanie wachty podsłuchowej. Będąc zmuszony dla zmiany sektora użyć większej szybkości i iść niekorzystnym kursem, zostałem zaskoczony przez wyżej wymienione ścigacze. Ścigacze nieprzyjacielskie prawdopodobnie nie widziały nas, lecz stojąc na stop złapały na podsłuch. Metoda ta przyjęta [jest] na tych wodach.

Dwie godziny od momentu zauważenia nieprzyjaciela dowódca Dzika zdecydował się wyjść okrętem na głębokość peryskopową, niczego jednak nie zauważono. Przez następnych kilkanaście godzin Polacy pozostawali w zanurzeniu. Dopiero o godz. 21.00 kpt. Romanowski nakazał wyjść na powierzchnię. Wielogodzinne przebywanie w zanurzeniu, gdy niemożliwe było przewietrzenie pomieszczeń, sprawiło, że wewnątrz okrętu panował upał trudny do wytrzymania. Załoga chodziła w spodenkach gimnastycznych. Mimo tak skromnego ubioru już po kilku minutach ciała pokrywały się potem.

Przez większość następnego dnia Dzik pozostawał w swoim sektorze operacyjnym. Kiedy okręt przeszukiwał akwen na północny wschód od przylądka Spartivento, zauważono trzysilnikowy samolot bombowy Savoia. Po chwili ogłoszono alarm bojowy. Padł rozkaz wykonania zanurzenia. O godz. 23.11 odebrano z 10. Flotylli meldunek nakazujący Dzikowi przejście do nowego sektora – oznaczonego na mapie symbolem „T”, położonego wzdłuż wschodnich wybrzeży Sycylii.

Nastała noc pełna oczekiwania. Obserwatorzy informowali o nadlatującym samolocie oraz małych jednostkach włoskich przeszukujących wody przybrzeżne w nadziei wytropienia okrętów podwodnych. Był 24 maja. Zbliżała się godz. 6.30, gdy oficer wachtowy ppor. Noworól dostrzegł przez peryskop niewyraźny kształt zbliżającego się włoskiego statku handlowego w dużej odległości. Wspomina dowódca okrętu Dzik, który w oku okularu peryskopu wachtowego dobrze widział niewielki konwój:

Znów peryskop w górze… Wpierw szybka lustracja horyzontu dookoła, potem – po stwierdzeniu, że żaden okręt nie znajduje się koło nas – rzut oka na cel.

Dopiero teraz, gdy był zwrócony do mnie prawie całą burtą, mogłem ocenić, jak piękny statek atakowałem. Był to nowoczesny zbiornikowiec z maszynami na rufie. Pomost nawigacyjny miał na śródokręciu, drugi mostek na rufowej nadbudówce. W świetle wschodzącego słońca lśnił świeżą farbą: szarą – kadłuba z zieloną linią wodną, białą – nadbudówek. Zdawał się być olbrzymi.

Obydwa eskortujące okręty też warte były torpedy. Zastanawiałem się nawet, czy nie rozdzielić torped i nie strzelić dwóch do niszczyciela, a pozostałych dwóch do tankowca? Dałem jednak temu spokój. Byłem głęboko przejęty. Nic dziwnego! Pierwszy w życiu atak.

Decyzja kpt. Romanowskiego, aby całą salwą atakować zbiornikowiec, była słuszna – rozdzielenie salwy i ostrzelanie dwóch jednostek w jednym ataku na brytyjskich okrętach podwodnych typu U zawsze było trudnym wariantem, bo nie dysponowano tak dobrym kalkulatorem torpedowym jak np. na U-Bootach czy na okrętach amerykańskich (gdzie można było zastosować odchylenie żyroskopowe torped i wystrzelić tzw. wachlarz – pozwalający skorygować ewentualny błąd w oszacowaniu szybkości celu). Na brytyjskim typie Uzazwyczaj podczas ataku celowano całym okrętem, a strzelanie kolejno każdej torpedy zajmowało trochę więcej czasu.

Statek niełatwo było zaatakować, bo cały konwój zygzakował w nierównych odstępach czasu, zmieniając przy tym prędkość marszową, a z powietrza włoskie jednostki miały dodatkową osłonę co najmniej dwóch wodnosamolotów typu Cant (według innych źródeł były to trzy samoloty). I dalej Romanowski wspomina:

Widoczność była jeszcze za słaba, by dokładnie określić spostrzeżony statek. Wobec tego sterowałem wprost na nieprzyjaciela, by zmniejszyć odległość. Zbliżywszy się na odległość 7000 jardów [6400 m], rozpoznałem duży, nowoczesny tankowiec (około 10 000 ton) eskortowany przez kontrtorpedowiec, torpedowiec oraz trzy samoloty, zdecydowałem atakować z prawej burty celu, by mieć słońce za sobą, co utrudniałoby nieprzyjacielowi obserwację w moim kierunku. Zmieniłem więc kurs na 090° od kursu celu, zszedłem na 50 stóp [15,2 m] i przez trzy minuty szedłem szybkością pół-naprzód, odległość 800 jardów [731 m]. Zmniejszyłem szybkość do dwóch węzłów i wyszedłem na peryskopową głębokość. Znajdowałem się w idealnej pozycji do strzału, będąc między eskortującym kontrtorpedowcem a celem. Cel, jak i eskorta zygzakowała po 20° od kursu, zdecydowałem się atakować na prawej gałęzi zygzaku, niestety, parę sekund przed rozkazem „pal” tankowiec zmienił kurs w lewo, stawiając mnie na kursie dającym kąt trafienia 140°. Nie mając czasu zmienić elementów strzału z wyjątkiem kąta celowania […], strzeliłem cztery torpedy w odstępie 5 sekund. Cel został trafiony dwoma torpedami w okolicy rufy.

Radość załogi Dzika była ogromna. Oto podczas drugiego patrolu na nowym akwenie, na wschód od Sycylii, zaledwie kilka dni po wyjściu z Malty udało się przeprowadzić z powodzeniem atak na duży nieprzyjacielski zbiornikowiec (płynął z Augusty do Mesyny), który na dodatek przewoził ładunek ropy. Był to duży statek Carnaro o pojemności 8257 BRT, który około godz. 7.15 został ugodzony jedną spośród czterech wystrzelonych torped w odległości 13 Mm (24 km) na wschód od przylądka Spartivento. Zbiornikowiec szedł w rzeczywistości w asyście torpedowców Groppo i Clio. Oddajmy głos ppor. Plewako:

Peryskop ponownie poszedł do góry i dowódca rozpoznał na horyzoncie statek. Ogłosił alarm bojowy. Wszyscy sprawnie zajęli stanowiska, a z pomieszczenia dziobowego bosman Rożnowski zameldował gotowość torped do odpalenia. Po pewnym czasie widać było wyraźnie duży tankowiec i dwa eskortowce. „Dzik” poszedł w prawo, aby dobrze ustawić się do ataku. Z namiarów i odległości skalkulowano, że szybkość statku wynosi 14 węzłów. Dalsze namiary wykazały, że tankowiec robi zygzaki. Teraz dalszą akcję prowadzono peryskopem bojowym i dane na bieżąco przekazywano do plottingu [służący do sporządzania wykresów]. Gdy peryskop ponownie poszedł do góry, wszyscy czekali na komendę „pal”, gdyż został ustawiony na odpowiedni kąt wyprzedzania. Na okręcie była grobowa cisza i raptem padły słowa dowódcy: „Pierwsza pal! Druga pal!”… i cztery torpedy poszły w kierunku statku nieprzyjacielskiego. Przy komendzie „pal” został uruchomiony stoper i czekaliśmy na wynik polowania. Usłyszeliśmy dwa silne wybuchy – cel oberwał. Zeszliśmy na większą głębokość, a za chwilę marynarz [bosmat. Kazimierz] Kołacz z nasłuchu meldował szybką pracę śrub. Koło nas wybuchły bomby głębinowe. Trzask był wyjątkowo suchy, widocznie bomby spadły poniżej nas.

Kapitan Romanowski pomylił się w jednej kwestii – z czterech torped w cel trafiła tylko jedna, ale nastąpiła dodatkowa eksplozja wtórna (paliwa?). Wybuch spowodował zniszczenie napędu tankowca (najwidoczniej trafienie otrzymała maszynownia) i wywołał rozległy pożar. Gdy palący się statek znieruchomiał na wodzie, włoska eskorta rozpoczęła intensywne poszukiwania nieprzyjacielskiego okrętu podwodnego.

Nie było czasu, aby obserwować efekty ataku. Okręty eskortujące tankowiec przystąpiły do kontrataku. Torpedowce zrzuciły 28 bomb głębinowych, z których sześć rozerwało się w pobliżu Dzika, alenie wyrządziły poważniejszych szkód. Pękło kilka żarówek, z poszycia kadłuba posypał się korek, z włazu trysnęła na moment woda. Bomby rzucane były w dużych odstępach czasu. Na tej podstawie dowódca wywnioskował, że okręty nieprzyjacielskie zgubiły Polaków i rzucają bomby z jakichś im tylko znanych przyczyn.

Oderwanie się od włoskich jednostek bojowych okazało się poważnym wyzwaniem dla polskiego okrętu podwodnego – oddalał się od pościgu „na wyczucie”, bowiem posłuszeństwa odmówił podsłuch. Na naprawę nie było czasu, gdyż awarię zauważono w momencie przystępowania do ataku torpedowego. Wróg był nieustępliwy. Oba okręty nawodne oraz dwa wodnosamoloty, które przyleciały na poszukiwania, tropiły Dzika bezskutecznie przez ponad pięć godzin. W tym czasie Włosi zrzucili dodatkowo około 30 niecelnych bomb głębinowych.

Kapitan Romanowski już po trzech godzinach mógł z głębokości peryskopowej zaobserwować efekty ataku. Pożar włoskiego zbiornikowca był rozległy, ale jednostka nie tonęła. Dowódca Dzika słusznie nie zdecydował się na ponowienie ataku, bo nawet daleki strzał (i ślad torpedy) mógł zwrócić uwagę włoskich samolotów i naprowadzić okręty Regia Marina na pozycję podwodnego intruza. Dwie dodatkowe eksplozje na tankowcu prawdopodobnie przekonały Romanowskiego, że kolejny strzał nie będzie konieczny, i wycofał się z rejonu ataku.

Zgodnie z tradycją ostatniego dnia patrolu w zanurzeniu pierwszy oficer urządził uroczysty obiad. 28 maja o godz. 10.30 okręt podwodny pomyślnie dotarł na Maltę i rzucił kotwicę w bazie Lazaretto Creek. Dzik przebył na patrolu 1107 Mm (2055 km). Na morzu pozostawał 284,5 godziny, z tego w zanurzeniu 186 godzin i 26 minut.

Jakie były dalsze losy Carnaro? Okazuje się bowiem, że poturbowany statek został sfotografowany przez brytyjski samolot wywiadowczy, który wystartował z lotniska na Malcie. Włoski zbiornikowiec nie zatonął. Feralna okazała się już druga jego podróż morska. Bardzo poważnie okaleczony, przypuszczalnie nocą po ataku, w wyniku zniszczenia napędu i innych uszkodzeń, został odholowany do Mesyny. Wiadomo, że później jednostkę przeholowano do Neapolu, gdzie prowadzono na niej remont, ale nie został on zakończony przed kapitulacją Włoch, ogłoszoną 8 września 1943 r. Nazajutrz zbiornikowiec Carnaro został zdobyty przez Niemców, którzy 17 września zatopili go w Neapolu, aby nie dopuścić do zarekwirowania statku przez Aliantów. Tak więc trwałe zniszczenie i wyeliminowanie tej jednostki z akcji na morzu to zasługa kpt. Romanowskiego i jego załogi. Polacy niedługo po powrocie otrzymali depesze gratulacyjne od Naczelnego Wodza gen. Władysława Sikorskiego, szefa KMW wiceadm. Świrskiego i adm. Cunninghama.

Załogę czekało 10 dni urlopu. Ale zgodnie z przyjętym na okręcie zwyczajem już drugiego dnia postoju część załogi zaczęła przygotowywać Dzika do kolejnego wyjścia w morze. Motorzyści usuwali drobne usterki, a szczególnie pilnowali pomp, które były tak ważne. W trakcie patrolu wydarzyła się zabawna historia. Otóż załoga na dziobie stwierdziła obecność szczura:

Marynarz [Edward] Szrama, który zostawił na stole kawałek sera, zobaczył rano, że jest do połowy zjedzony i wyraźnie widział ślady zębów szczura. Pod koniec patrolu szczur zaczął przyzwyczajać się do załogi i specjalnie nie uciekał. [Mat Józef – M.B.] Kmiecik dał mu na imię „Maciuś”, no i szczur został maskotą „Dzika”. Po przyjściu do portu wachtowy, który pełnił służbę przy trapie, zapisał w dzienniku: 20.53 – „Maciuś” wyszedł na ląd. Wytworzyło to śmieszną sytuację. Marynarze są przesądni i znają stare porzekadło, że szczury pierwsze opuszczają statek. Teraz przed patrolem zaglądali do dziennika, czy jest notatka, że „Maciuś” wrócił.

Możesz również polubić…