Piorun na długiej drodze do sławy [FRAGMENT KSIĄŻKI]

5 listopada 1940 r. w godzinach rannych, a więc niemal dokładnie sześć miesięcy po zatopieniu niszczyciela ORP Grom w wyniku ataku lotniczego Luftwaffe w norweskim fiordzie Rombakken, podniósł biało-czerwoną banderę wcielony w skład Polskiej Marynarki Wojnenej (PMW) niszczyciel ORP Piorun. Okręt otrzymał nazwę za zgodą Naczelnego Wodza gen. Władysława Sikorskiego i został polskiej marynarce wydzierżawiony przez Admiralicję brytyjską na czas wojny, aby zastąpić straconego Groma. Niszczyciel Piorun rozpoczął kampanię czynną, stając się w krótkim czasie jednym z najbardziej rozpoznawalnych okrętów polskiej floty wojennej w Wielkiej Brytanii podczas II wojny światowej. Jednak przed jego kolejnymi dowódcami i załogą była długa droga do chwały.

Zaledwie kilka dni po zatopieniu Groma pod Narwikiem szef Kierownictwa Marynarki Wojennej (KMW) w Londynie kadm. Jerzy Świrski otrzymał od Admiralicji brytyjskiej pismo o następującej treści:

Lordowie Admiralicji z głębokim smutkiem przyjęli wiadomość o stracie kontrtorpedowca [niszczyciela – M.B.] „Grom”, który razem z innymi jednostkami polskiej marynarki wojennej, oddał tak cenne usługi w obronie sprawy sojuszników, i przysyłają Panu szczere wyrazy współczucia z powodu poniesionych strat w ludziach.

Jeden z naszych kontrtorpedowców będzie we właściwym czasie oddany do dyspozycji rządu Rzeczypospolitej Polskiej, aby został obsadzony pozostałą przy życiu załogą „Groma” i nazwany tym imieniem.

Warto przypomnieć, że 3 maja 1940 r., na dzień przed tragedią Groma, pierwszym okrętem przekazanym przez Admiralicję brytyjską PMW był niszczyciel ORP Garland. Natomiast 18 lipca tego roku polską banderę podniesiono na szesnastoletnim francuskim niszczycielu OF Ouragan, a załoga w większości składała się z ludzi uratowanych z zatopionego Groma. Trzeba otwarcie powiedzieć, że motywy, którymi kierowali się Anglicy, proponując obsadzenie francuskiego okrętu polskimi marynarzami, nie wynikały wyłącznie ze względów sojuszniczych. Sprawa była bardziej prozaiczna. Po prostu angielskie załogi zupełnie nie znały tego typu okrętu. Ogrom czasu, jaki należałoby poświęcić szkoleniu, wykluczał szybkie wprowadzenie Ouragana do służby. Niszczyciel typu Bourrasque był starszym bliźniakiem naszych okrętów OORP Wicher i Burza, które w latach 1930-1932 zostały zbudowane we Francji. Ale przejęcie i przywrócenie francuskiego okrętu do gotowości bojowej nie okazało się sprawą łatwą. Urządzenia maszynowni oraz częściowo uzbrojenie miały zostać poddane remontowi i wymianie. Stan techniczny niszczyciela, delikatnie mówiąc, budził obawy kmdr. por. Eugeniusza Pławskiego, który został dowódcą Ouragana. Mijały tygodnie i miesiące, a do końca remontu było jeszcze daleko. Nie jest tajemnicą, że wartość bojowa niszczyciela była znikoma. Dlatego kmdr Pławski z wdzięcznością przyjął rozkaz KMW przydzielający mu dowództwo nowego okrętu, budowanego w Clydebank w Szkocji. Co się tyczy OF Ouragan, to rozpoczął służbę w PMW dopiero na początku listopada 1940 r. Ale była to jednostka awaryjna i kiepsko radziła sobie przy większej fali na Atlantyku. Niszczyciel krótko pozostawał pod polską banderą – w kwietniu 1941 r. zwrócono go marynarce wojennej Wolnych Francuzów.

Wybór Brytyjczyków padł na HMS Nerissa (nazwa okrętu pochodziła od imienia indyjskiej księżniczki),który był jednym z ośmiu dużych niszczycieli typu N zbudowanych w latach 1940-1941. Nazwę dla okrętu we flocie sojuszniczej ustalono na Piorun, chcąc dać wyraz ciągłości w nazewnictwie dla uratowanej załogi Groma (po angielsku obie nazwy brzmią jednakowo – Thunderbolt).

Przed przedstawieniem dziejów Pioruna poświęćmy trochę miejsca niszczycielom typu J, K i N, gdyż z tej rodziny właśnie się wywodził. Gdy w 1936 r. za zgodą Admiralicji brytyjskiej przystąpiono do realizacji budowy niszczyciela o wyporności 2000 t i uzbrojeniu w cztery dwulufowe wieże dział kal. 120 mm, cztery sprzężone działka przeciwlotnicze kal. 40 mm tzw. pom-pom, dwa poczwórne wkm-y Vickers kal. 12,7 mm oraz cztery wyrzutnie torped kal. 533 mm i dwa miotacze bomb głębinowych, projekt nie zdobył przychylności. Okręty typu Tribal, których w 1937 r. zbudowano 16 w kilku stoczniach w Wielkiej Brytanii, mimo że charakteryzowały się silnym uzbrojeniem i dużą wypornością, nie zdały początkowo egzaminu, jakim było powierzenie im roli lidera we flotylli niszczycieli. Z tej to przyczyny doszło do zamówienia kolejnych typów niszczycieli sygnowanych literami J i K. Obie serie, które liczyły łącznie 17 sztuk i zbudowane w latach 1938-1939, posiadały podobną charakterystykę. I tym razem te jednokominowce nie znalazły uznania w oczach specjalistów Royal Navy. Zarzucono im zbyt małą wyporność (1690 t) jak na warunki walk na Atlantyku. W efekcie kolejna seria oznaczona literą L, która liczyła osiem niszczycieli, przypominała dotychczasową, ale została wzbogacona o uzbrojenie umieszczone w zamkniętych dwulufowych wieżach przystosowanych do strzelań przeciwlotniczych i miała wyporność zwiększoną o 300 t. Chociaż część specjalistów z Royal Navy, którzy mieli wieloletnie doświadczenie służby na niszczycielach, miała pod adresem tych typów różne zarzuty, nie zmienia to faktu, że ich wejście do służby przed wybuchem wojny zrewolucjonizowało budowę niszczycieli w Wielkiej Brytanii.

26 lipca 1939 r., a więc na kilka tygodni przed przystąpieniem do wojny Francji i Wielkiej Brytanii przeciwko Niemcom, w stoczni John Brown & Company w Clydebank koło Glasgow, w północno-zachodniej Szkocji, położono stępkę pod pierwszy z dwóch niszczycieli typu N, czyli HMS Nerissa. Jerzy Pertek tak scharakteryzował te okręty:

Stanowiły bardzo udany typ dużego niszczyciela: były nieco mniejsze, mniej szybkie i słabiej uzbrojone niż na przykład jednostki typu „Grom”, czy niemieckie „Narviki”, ale miały za to tak ważne zalety, jak wielki zasięg pływania umożliwiający im towarzyszenie dużym okrętom wojennym w oceanicznych operacjach, a także silne wyposażenie w broń przeciwlotniczą. […] W miarę upływu wojny stawały się one w coraz większej mierze okrętami przeznaczonymi do zwalczania samolotów i jednostek podwodnych, a więc typowymi niszczycielami.

Wróćmy do przerwanego wątku dotyczącego budowy okrętu Nerissa. Został on zwodowany 7 maja 1940 r. Jednak niszczyciel, który za kilka miesięcy miał rozpocząć służbę bojową w Royal Navy, przekazano Polskiej Marynarce Wojennej. Starania KMW o wydzierżawienie od Brytyjczyków wartościowego okrętu zakończyły się sukcesem, o czym świadczy list z 16 września 1940 r. kadm. Świrskiego do adm. sir Dudleya Pounda, naczelnego dowódcy Royal Navy w latach 1939-1943, który znajduje się w zbiorach The National Archives w Kew pod Londynem:

Zostałem poinformowany, że Admiralicja zadecydowała o przekazaniu [niszczyciela – M.B.] „Nerissa” pod polską banderę.

 Ta decyzja została przez marynarkę przyjęta z głęboką wdzięcznością i zaszczytem, przy tej okazji chciałbym wyrazić swoje podziękowania, a także podziękowania marynarki wojennej, a zwłaszcza załogi ORP „Grom”, która przejmie nowy okręt będąc zdeterminowana do dokonania wszelkich starań dla wspólnego celu.

19 września kmdr por. dypl. Tadeusz Stoklasa, attaché morski w Londynie, napisał list do sir Archibalda Cartera, sekretarza Admiralicji brytyjskiej:

Przekazałem list Nr 0127927/40 z 12 września 1940 r. do szefa Kierownictwa Marynarki Wojennej, który chce abym poinformował, iż decyzja o przekazaniu „Nerissa” sprawiła nam ogromny zaszczyt. Jesteśmy jeszcze bardziej wdzięczni, ponieważ dzięki tej decyzji dużo kwestii dotyczących personelu, treningów i administracji zostało rozwiązanych. […]

Okazuje się, że według pierwszych postanowień Admiralicji wydzierżawiony niszczyciel Piorun miał operować wyłącznie na wodach przybrzeżnych Wielkiej Brytanii. Jednak wedle ówczesnej wiedzy posiadanej przez brytyjskiego oficera łącznikowego Lieutenant (porucznika marynarki) H. Dodda, który został zaokrętowany na polski niszczyciel, nie wykluczał on możliwości, że w późniejszym czasie ze względów operacyjnych jednostka zostanie przeznaczona do zadań na Atlantyku.

O fakcie przekazania PMW niszczyciela tak pisze 45-letni kmdr por. Eugeniusz Pławski, wyznaczony na pierwszego dowódcę Pioruna:

Pewnego dnia „wlatuje” do mojej kabiny [w tym czasie Pławski dowodził niszczycielem OF Ouragan – M.B.] oficer łącznikowy [brytyjski – M.B.] i wręcza mi pismo od szefa Kier. Mar. Woj. nakazujące natychmiastowe obsadzenie budującego się w Glasgow HMS „Nerissa”, który po podniesieniu bandery polskiej ma zmienić nazwę na ORP „Piorun”. Trudno było o lepszą nazwę, gdyż zarządzenie szefa Kierownictwa Marynarki Wojennej rzeczywiście spadło na nas jak ten piorun z nieba!

Gdy z pierwszą grupą oficerów i podoficerów zjawiłem się w stoczni John Brown w Clydebank i gdy zobaczyliśmy dziarską sylwetkę „Pioruna” – szczery uśmiech rozjaśnił nam oblicza. „Piorun” był naprawdę piękny. Zachwytom nie było końca, a ta wielka miłość, która narodziła się przy pierwszym spojrzeniu – nie opuściła nas po dzień dzisiejszy.

Grupa około 90 oficerów, podoficerów i marynarzy, którzy wcześniej służyli na Gromie i Ouraganie, utworzyła trzon obsady nowego niszczyciela. Pozostałych członków załogi uzupełniono ochotnikami z Francji i przeniesionymi do marynarki żołnierzami polskiego wojska, po wcześniejszym przeszkoleniu na okręcie bazie ORP Gdynia (eks transatlantyk Kościuszko). W sierpniu i wrześniu, gdy pierwsi marynarze znaleźli się na Nerissie,budowa okrętu była na ukończeniu.

Mimo ogromu prac konieczne było dokonanie pewnych poprawek i uzupełnień. Należało m.in. przetłumaczyć tablice znamionowe, przemalować przewody według polskiej kolorystyki; woda sanitarna – kolor przewodu zielony i dwa paski czerwone, czy też para przegrzana – kolor biały i jeden pas czerwony, itd. Ponieważ pomieszczenia mieszkalne na okręcie nie były jeszcze gotowe, obsadę zakwaterowano na lądzie w prywatnych domach. Poza normalnym uposażeniem załoga otrzymała dość wysokie diety.

W połowie października do Clydebank dotarła awizowana grupa przeszkolonych żołnierzy z bazy ORP Gdynia. Załoga przystąpiła do prac przy uzupełnianiu prowiantu, wody słodkiej, ropy, amunicji itp.

Chodziłem po pokładach – wspomina E. Pławski – i przyglądałem się niezliczonym ilościom pudeł, skrzyń, puszek i paczek znikającym w otworach włazów i drzwi dziesiątków magazynów. Wszystko było nowe, czyste i najlepszego gatunku. Przywieziono również kilka mrożonych połówek australijskiego bydła. Do mrożonego mięsa zawsze odnosiłem się krytycznie i przypatrywałem się tym bladym kadłubom z niesmakiem i niedowierzaniem, ale gdy przypadkowo ujrzałem na ich pośladkach pieczęć z liczbą 1928 i gdy dowiedziałem się od oficera łącznikowego, że ta liczba istotnie oznacza rok uboju – nie wytrzymałem i oświadczyłem, że wypraszam sobie karmienie mojej załogi starym mięsem i że żądam świeżego prowiantu. Biedny Lt. Denn [Dodd – M.B.] R.N. zaniemówił i spojrzał na mnie oczyma zranionej sarny, poczym pobiegł do kabiny i przyniósł mi pisemne dowody, że tak ma być i że nie patrząc na wiek – mięso to nadaje się do spożycia nawet przez delikatne polskie żołądki.

Wbrew obawom nie stwierdzono później żadnych zatruć ani chorób żołądkowych wynikających… ze zbyt starego mięsa. […]

W tym nawale prac zdarzyła się rzecz komiczna. Razem z rewolwerami i ręcznymi karabinami przyniesiono na pokład dwie wiązki najbardziej staroświeckich pałaszy. Zagłoba by się uśmiał! Zamrożone woły liczyły sobie lat 12, ale te okazy broni siecznej przecież należały do zabytków średniowiecza. Nie mogło mi się pomieścić w głowie, aby nowoczesny „Piorun”, uzbrojony w działa zdolne do wyrzucania pocisków na odległość 18 000 jardów [ok. 16 460 m; w rzeczywistości dystans był krótszy o około 1000 m – M.B.] – miał się wiązać z nieprzyjacielem w walce wręcz. Gdy wreszcie przekonałem się, że wraz z bułatami nie przywieziono ani rusznic, ani też lanc, halabard, czy też cepów – zwróciłem się ponownie do Denna o wyjaśnienie.

 – Sir – powiedział – w ubiegłych wojnach zdarzał się co najmniej jeden wypadek, gdy okręt Royal Navy bywał zmuszony do użycia pałaszy. Jestem przekonany, że jeżeli chociażby jeden pałasz okaże się przydatnym podczas wojny – to i w przyszłości będą one stanowiły część uzbrojenia na brytyjskich okrętach.

W końcu Piorun opuścił stocznię Browna i zakotwiczył na redzie portu Greenock. Teraz przez kilka tygodni sprawdzano sprawność, zwrotność i prędkość silników niszczyciela, dokonano próbnych strzelań artyleryjskich i przeciwlotniczych, strzelań torpedowych, a także sprawdzono skuteczność bomb głębinowych. Od 24 października do dnia przejęcia okrętu załoga była zaokrętowana na niszczycielu i przez ten czas obowiązywało uposażenie jak w I rezerwie.

Gdy 4 listopada na okręcie zjawili się przedstawiciele stoczni i poprosili kmdr. Pławskiego o podpisanie stosownego protokołu odbiorczego niszczyciela, dla dowódcy Pioruna była to rzecz co najmniej kłopotliwa. Pamiętając jeszcze budowę okrętów podwodnych we Francji (był członkiem komisji odbiorczej), wiedział, że ta procedura jest znacznie bardziej skomplikowana. W tamtych okolicznościach odbiór każdej maszyny i urządzenia, każdej części uzbrojenia i wyposażenia musiał być udokumentowany osobnym podpisem.

Dla Anglików sprawa wyglądała o wiele prościej. Pod protokołem zdawczo-odbiorczym figurować miały jedynie podpisy wicedyrektora stoczni i kmdr. Pławskiego. W trakcie prowadzonych rozmów zabrakło nawet przedstawiciela KMW. W efekcie sama uroczystość przekazania okrętu PMW ograniczyła się do złożenia podpisów i wypicia po szklance sherry, a wicedyrektor stoczni, ściskając rękę pierwszego dowódcy niszczyciela, z uśmiechem oświadczył: She is yours, good luck to you („Ona jest pańska, życzę Panu wiele szczęścia”). Uroczystość odbyła się bez żadnego chrztu, nie było też żadnego oficjalnego nadania imienia polskiemu okrętowi. Komandor Pławski jedynie odczytał oficjalny rozkaz szefa KMW, informujący, że jednostka rozpoczęła służbę pod biało-czerwoną banderą.

Przekazanie okrętu nastąpiło na podstawie porozumienia pomiędzy rządem RP i rządem brytyjskim, regulującego współpracę PMW i Royal Navy. Porozumienie to zawarto w Londynie 18 listopada 1939 r. Układ, na mocy którego utworzono The Polish Naval Detachement in Great Britain, dopuszczał m.in. możliwość przekazywania okrętów Royal Navy PMW – okręty po obsadzeniu polską załogą miały pływać pod dowództwem polskich oficerów i pod polską banderą. Załączone dodatkowe protokoły (kolejny dokument pochodził z 3 grudnia 1940 r.) regulowały prawa i obowiązki obu stron w tym zakresie (precyzowały m.in., że przekazywane okręty były wydzierżawione PMW i miały pozostać własnością rządu brytyjskiego).

5 listopada o godz. 9.00 na ORP Piorun została podniesiona bandera polska. Od tej chwili kmdr Pławski stał się jego prawnym dowódcą. Na podstawie rozkazów szefa KMW z 28 września i 5 października 1940 r. pozostała obsada okrętu była następująca: kpt. mar. Ludwik Lichodziejewski – zastępca dowódcy okrętu, por. mar. Maciej Michałkiewicz – oficer nawigacyjny, kpt. mar. Paweł Żelazny – oficer sygnałowy (od 13 grudnia funkcję tę pełnił kpt. mar. Wszechwład Maracewicz), kmdr ppor. inż. Józef Wielogórski – oficer mechanik, por. mar. Kazimierz Hess – I oficer artylerii, por. mar. Stanisław Kince – I oficer broni podwodnej, por. mar. Wacław Pryfke – II oficer artylerii, por. mar. rez. lek. Teodor Jezierski – oficer sanitariusz, chor. mar. Wacław Maciesowicz – pełniący obowiązki komisarza, i por. mar. H. Dodd – brytyjski oficer łącznikowy (od 9 listopada). Załogę w okresie wojny (wzbogaconą o specjalistów – radarzystów, hydroakustyków itd.) stanowiło 10 oficerów oraz 190 podoficerów i marynarzy.

Taktyczny znak G 65 noszony był na obu burtach Pioruna na wysokości głównego stanowiska dowodzenia i na pawęży rufowej. Herb polski – biały orzeł na czerwonym tle – umieszczony był na głównym stanowisku dowódcy i pawęży rufowej. W chwili przejęcia przez PMW niszczyciel pomalowany był na kolor ciemnoszary, część podwodną natomiast pokryto farbą w kolorze rdzawoczerwonym. Na linii wodnej szeroki pas rozdzielający oba kolory był czarny.

12 listopada okręt opuścił Greenock i drogą przez cieśninę Minch udał się na szkolenie załogi do Scapa Flow na Orkadach. Podczas sztormowej pogody w drodze do bazy Royal Navy polscy marynarze przeszli pierwszy chrzest morski – kilkudziesięciostopniowe przechyły boczne okrętu dały się we znaki załodze. Po dwóch dniach zaprawy morskiej Piorun dotarł bez szkód na miejsce, gdzie przystąpiono do intensywnego szkolenia pod nadzorem specjalistów z Royal Navy.

Przez blisko cztery tygodnie załoga przechodziła ćwiczenia w strzelaniu i starała się dokładnie poznać jednostkę. Utrudnienia w szkoleniu na morzu spowodowane były złymi warunkami atmosferycznymi wynikającymi z nieustających wiatrów deszczowych i niekończących się zawiei śnieżnych. Na dodatek nienajlepsze nastroje wśród załogi potęgowała niemożność zejścia na ląd. 3 grudnia niszczyciel wziął udział w osłonie krążownika liniowego HMS Repulse podczas strzelań ćwiczebnych.

4 grudnia kmdr Pławski spotkał się z kadm. John S. Hallifaxem, który dowodził zespołem niszczycieli wchodzących w skład Home Fleet. Piorun miał rozpocząć służbę w konwojach wraz z jednostkami 7. Flotylli Niszczycieli pod dowództwem Captain (komandora) Stephena Arlissa, choć przydzielono go oficjalnie do 10. Grupy Eskortowej kmdr. D.K. Braina stacjonującej w Greenock. Mimo że o zakończeniu szkolenia nie mogło być mowy, pierwsze zadanie polegało na udaniu się wraz ze starym brytyjskim niszczycielem HMS Keppel na spotkanie trzech krążowników pomocniczych zmierzających przez Islandię do Wielkiej Brytanii. Po odprowadzeniu krążowników 10 grudnia niszczyciele wróciły do Scapa Flow. Piorun kontynuował ćwiczenia. Napięty program na morzu utrudniały śnieżyce i wiatry.

Kolejną misję okręt realizował 19 grudnia, otrzymując zadanie dołączenia do konwoju o kryptonimie WS.5A płynącego z Greenock do portów afrykańskich. Wspólnie z niszczycielami HMS Legion i ORP Garland (d-ca kmdr ppor. Konrad Namieśniowski) odprowadzili transportowce do miejsca znajdującego się około 750 Mm (1390 km) na południowy zachód od Islandii. Tutaj eskortowce rozdzieliły się i wróciły z powrotem do Greenock. Sztorm utrudnił wykonanie zadania, spowodował uszkodzenia na Garlandzie.

Jak wynika z materiałów archiwalnych szefa KMW w Londynie, 20 grudnia Piorun został wcielony w skład Dywizjonu Niszczycieli. Ku zadowoleniu marynarzy okręt nie spędził Świąt w Scapa Flow – miejscu, gdzie „diabeł mówi dobranoc”, ale zaplanowano jego postój w Gourock. Dodatkową niespodzianką było rzucenie cum przy Błyskawicy. 26 grudnia obie załogi były wizytowane przez gen. Sikorskiego w towarzystwie kadm. Świrskiego. Dowódca Pioruna tak wspominał po latach:

Oprowadziłem Wodza po pokładach i pomieszczeniach. Oficerowie i podoficerowie – szefowie działów dziarsko opowiadali na zadawane im pytania. Ufność w spojrzeniu i wiara, jaką każdy marynarz żywił do Generała, szybko rozkrochmaliły Naczelnego Wodza. Generalska sztywność zamieniła się w ojcowską troskę i coraz więcej padało pytań o charakterze osobistym. Wódz nie był w stanie ukryć swych ciepłych uczuć i radości żywionych do swoich marynarzy, przy czym był mile zaskoczony ilością lwowiaków wśród załogi „Pioruna”. Gen. Sikorski koniecznie chciał zejść do kotłowni. Próbowałem powstrzymać go od tego nieostrożnego zamiaru, a to ze względu na nowy i prawie biały płaszcz. Okazało się jednak, że jeszcze nie znałem i nie doceniałem wartości maszynowej załogi na „Piorunie”. Każda gródź, włazy, poręcze były tak idealnie wypucowane, że ani płaszcz ani też rękawiczki nie doznały splamienia. Gdy wychodziliśmy z kotłowni usłyszałem za sobą odgłos silnego uderzenia, jak się okazało, spowodowanego zetknięciem się głowy Generała z jakąś niezauważoną rurą. Wódz zatrzymał się, poprawił czapkę, uśmiechnął się i zapytał mnie, czy marynarze często kaleczą się w tych skomplikowanych labiryntach. Nie pamiętam, jaką chciałem dać odpowiedź, ale zanim otworzyłem usta boleśnie łupnąłem głową w obramowanie wodoszczelnych drzwi. Śmiejąc się głośno wyszliśmy na pokład, a fotograf uwiecznił ten moment.

Sikorski podczas inspekcji okrętu dokonał dekoracji Krzyżami Walecznych kilkunastu oficerów, podoficerów i marynarzy z byłej załogi Groma. Schodzącego z okrętu generała załoga pożegnała trzykrotnym okrzykiem: „Niech żyje!”.

28 grudnia w godzinach przedpołudniowych Piorun ponownie skierowano do niezbyt lubianej bazy w Scapa Flow i w kolejnych dniach dokończono cykl przewidzianych w szkoleniu ćwiczeń. Ostatnie godziny starego roku załoga spędziła na przedstawieniu grupy teatralnej, która przyjechała do północnej Szkocji.

Możesz również polubić…