Krew na błotach [FRAGMENT KSIĄŻKI PLAMY NA BANDERZE]
W czerwcu 1939 roku rozpoczął się dla Flotylli Rzecznej Marynarki Wojennej w Pińsku, na wschodnich rubieżach II Rzeczypospolitej, intensywny okres ćwiczeń. Widmo wybuchu wojny wymuszało na dowódcach poszczególnych zespołów Flotylli konieczność podniesienia sprawności podkomendnych. Kolejne jednostki z trzech dywizjonów bojowych, dwóch oddziałów (minowo-gazowego i łączności) oraz bazy wysuniętej wypływały na tzw. ćwiczenia w ruchu. Od poniedziałku do piątku, i tak przez kolejne tygodnie, trenowano rozmaite procedury: alarm bojowy, ratowanie człowieka za burtą, ćwiczono odkotwiczenie i kotwiczenie. W soboty nie było ćwiczeń – teraz przychodził czas na sprzątanie jednostek, przegląd sprzętu, pranie bielizny, kąpiel i czyszczenie broni. W każdą niedzielę po nabożeństwie odbywał się przegląd jednostek pływających, chyba że komandor Witold Zajączkowski, dowodzący od dwunastu lat flotą na „morzu pińskim” zarządził inaczej (pod nieobecność dowódcy FRMW inspekcji oddziału dokonywał zastępca komandor porucznik Eibel). Przedmiotem kontroli mogło być wszystko na pokładzie, kontrolowano też porządek w pomieszczeniach. Obaj dowódcy szczególną uwagę zwracali na sprawność techniczną maszyn napędowych.
Cóż jednak warte ćwiczenia bojowe bez ostrego strzelania? Takie szkolenie, w którym wzięły udział wszystkie trzy dywizjony bojowe Flotylli, odbyły się 12 i 13 czerwca na poligonie pod Dawidgródkiem na Horyniu. Zaplanowano ostre strzelanie do ustawionych na lądzie makiet dział i ciężkich karabinów maszynowych. Drugiego dnia ćwiczeń około południa, podczas strzelania kanonierki Zaradna (według innych relacji chodziło o kanonierkę Zawzięta) doszło do tragicznego wypadku. Wspomina marynarz Józef Woźny:
13 czerwca […] mój trauler [trałowiec „T 6”] został wyznaczony do przewiezienia [kilkunastu] podchorążych marynarki wojennej na strzelanie jako obserwatorzy. […] Podchorążowie wysiedli na brzegu i udali się w kierunku rzeki Horyń, gdzie miałem oczekiwać na ich powrót do momentu zakończenia strzelania. Dzień był słoneczny, więc z całą załogą „T 6” [w sumie pięciu marynarzy] opalaliśmy się na lądzie. Wnet słyszę jak leci pierwszy pocisk, który zdawało się, że zaraz upadnie, bo słychać było nisko jego szum. Po chwili nastąpiła silna detonacja. Wydawało się, że tarcze zostały ustawione zbyt blisko. Po kolejnych kilku minutach widzę jak podchorążowie biegiem wracają na trauler. Jeden z podchorążych [słuchacz III rocznika wydziału morskiego Szkoły Podchorążych Marynarki Wojennej w Toruniu] trzyma się za ramię i krzyczy, że podczas ćwiczeń doszło do masakry. Z treści rozmowy prowadzonej przez jednego z podchorążych dociera do mnie straszna wiadomość, że pocisk uderzył w punkt obserwacyjny i zranił kilku ludzi. Po chwili niosą jednego marynarza i 4 podchorążych krzyczą, żeby wezwać na pomoc lekarza. Natychmiast odkotwiczyłem i pojechałem na postój do Nyrczy na [statek sanitarny ORP] Generał Sosnkowski po lekarza. Po naszym powrocie, leżało na brzegu już kilku rannych marynarzy i komandor podporucznik Klingenberg, dowódca 1. Dywizjonu. Podchorążowie krzyczeli, że wśród rannych jest oficer, i żeby lekarz jako pierwszemu właśnie jemu udzielił pomocy. Pamiętam reakcję tego lekarza [porucznik lek. Adam Proń z Komendy Portu Wojennego Pinsk]. Obruszył się, mówiąc, aby mu nie doradzano, kogo ma pierwszego ratować, gdyż on wie o tym doskonale. Jako pierwszy został opatrzony starszy marynarz [Tadeusz] Olędzki, miał wyrwany cały brzuch. Cały czas był przytomny. Wszystkich rannych przewieziono na okręt sanitarny, udzielając dalszej pomocy medycznej. Po opatrzeniu ran nieszczęśników skierowano na lotnisko polowe w Mostach Wolańskich, skąd przybyły po rannych samoloty sanitarne [ze Lwowa]. Nie wiem, jakie były dalsze losy poszkodowanych marynarzy.


Poniżej publikujemy jeszcze jedną relację bezpośredniego świadka tragicznego wypadku, starszego marynarza Aleksandra Cudiły, który do wybuchu wojny w 1939 roku służył nadterminowo we Flotylli Rzecznej MW w Pińsku:
Na punkcie obserwacyjnym, pod namiotem, znajdowali się oprócz kilku oficerów, podoficerów i marynarzy (telefonistów, łączników) również ostatni rocznik podchorążych Marynarki Wojennej [18 słuchaczy SPMW z kapitanem marynarki Robertem Kasperskim]. Byłem także ja, jako dowódca radiopolu [radiostacji polowej] i dwaj inni marynarze, wyznaczeni na czas trwania ćwiczeń jako rezerwowe zabezpieczenie łączności. Nad całością czuwał kapitan artylerii Jerzy Wojciechowski [faktycznie komandor podporucznik Klingenberg]. Prowadzącym ostrzał z Zawzięta [lub Zaradna] był mat nadterminowy Piotr Kaczan, celowniczym starszy marynarz Stanisław Kowalczyk, po wypadku aresztowany i po jakimś czasie zwolniony.
Przerwijmy tu na chwilę relację świadka i spróbujmy uporządkować wypowiedzi obu marynarzy z Pińska. Oto w umieszczonym na skraju poligonu horyńskiego punkcie kierowania ogniem, w odległości 2 km od brzegu rzeki, a 1,5 km od celów – makiet broni maszynowej, znajdowało się prawdopodobnie 30 ludzi. Byli to m.in. 43-letni komandor podporucznik Paweł Piotr Klingenberg, który od sierpnia 1934 roku służył jako oficer we FRMW, następnie został dowódcą 1. Dywizjonu Bojowego, kapitan artylerii Władysław Jasik – dowódca Oddziału Kanonierek, oficer artylerii Flotylli Rzecznej MW podpułkownik Włodzimierz Klewszczyński, obsługa radiostacji polowej, kilku obserwatorów artyleryjskich, pomiarowców, telefonistów i łączników, grupa 18 podchorążych SPMW (odbywali dwutygodniową praktykę we Flotylli) z kierownikiem kursu kapitanem marynarki Kasperskim oraz prowadzący przez telefon polowy ostrzał z kanonierki mat nadterminowy Kaczan.



Około południa kanonierka Zaradna, zgodnie z planem szkolenia, wspierała ogniem desant, który nacierał w głąb lądu. Gdy jednak padł rozkaz wydłużenia nastawy celownika o 1000 metrów, celowniczy na kanonierce zamiast przenieść ostrzał o kilometr naprzód, z nieznanych powodów „skrócił celownik” o tę samą wartość – w efekcie pocisk z haubicy kal. 100 mm rozerwał się nieopodal punktu obserwacyjnego. Następstwa były tragiczne. Oddajmy głos marynarzowi Cudile:
Najbardziej poszkodowani zostali starszy marynarz Tadeusz Ole˛dzki (rany brzucha) i marynarz Franciszek Gurniaszek (urwana noga). Poważne obrażenia odnieśli także komandor podporucznik Klingenberg (ranny w obie nogi), bosmanmat Józef Kosmowski (zraniona ręka i bok) i mat Kaczan (rana brzucha), a lżej kontuzjowanych było kilkunastu innych, m.in. starszy marynarz Zdzisław Szafrański, bosman Kazimierz Bay, bosmanmat Edward Kamieński i bosmanmat Czesław Tymiński. Trałowcem rzecznym, gliserami i łodziami z doczepnymi silnikami przewieziono rannych na kotwicowisko Flotylli pod Nyrczą na statek sanitarny Generał Sosnkowski. Po opatrzeniu ran, najciężej poszkodowani zostali ewakuowani na pokładach dwu samolotów sanitarnych z lotniska polowego w Mostach Wolańskich do 1. Szpitala Okręgowego w Warszawie. Niestety, starszy marynarz Olędzki zmarł podczas transportu, a marynarz Gurniaszek następnego – powodem były powikłania pooperacyjne (wśród ofiar był także marynarz Karol Szczygielski, który podobno zmarł dwa tygodnie po wydarzeniach w szpitalu brzeskim).
Tragedia ta – zdaniem profesora kmdr. Józefa Wiesława Dyskanta – została ukryta przed opinią publiczną. Innego zdania jest jednak świadek tych zdarzeń – cytowany Aleksander Cudiło, który twierdzi, że po powrocie z miesięcznej kampanii dla przeprowadzenia uzupełnień okazało się, że w Pińsku miały miejsce antyrządowe manifestacje organizowane przez grupy lewicowe – pretekstem do nich miał być wypadek podczas ostrego strzelania. Mimo dochodzenia nie udało się ustalić, co spowodowało tragedię – mylne nadanie czy mylne odczytanie przez telefonistów danych nastawy celownika; komisja śledcza nie wykluczyła też hipotezy, że podczas przekazywania rozkazu doszło do zakłóceń na linii telefonicznej – ostatecznie na początku lipca 1939 roku zwolniono aresztowanego po wypadku starszego marynarza Kowalczyka.
20 lipca generał Kazimierz Sosnkowski, inspektor Flotylli Rzecznej MW w Pińsku, wystosował pismo z kondolencjami do rodzin marynarzy, którzy zginęli na posterunku. Amputacja lewej nogi komandora Klingenberga (leczył się w Warszawie i Pińsku – wybuch potrzaskał mu obie dolne kończyny) spowodowała, że musiał pożegnać się ze służbą w Marynarce Wojennej. Nowym dowódcą 1. Dywizjonu Bojowego został 44-letni kapitan marynarki Mieczysław Sierkuczewski, wcześniej dowódca kutrów łączności w Oddziale Łączności i dowódca Bazy Wysuniętej, w której skład wchodziły jednostki specjalnego przeznaczenia.
Ostre strzelania artyleryjskie – jak wspominał po latach Mieczysław Filipowicz, długoletni pracownik konstrukcyjny w stoczni w Pińsku – powodowały miejscami szkody na polach i łąkach Poleszuków. Za każdy lej Marynarka Wojenna płaciła 1 złotego. Chłopi byli na tyle chytrzy, że wykopywali podobne doły i inkasowali należność, która w owym czasie równała się tam cenie 60 jaj. Oczywiście, po pewnym czasie kontrola ujawniła, że było znacznie więcej dołów niż wystrzelonych pocisków!